piątek, 5 grudnia 2014

10 produktów, których nie dostaniesz w polskim spożywczaku - kawa

Trochę o japońskim jedzeniu w wydaniu codziennym.
Mam nadzieję, że wyjdzie z tego seria, ale znając moją częstotliwość pisania to wiadomo, jak się pewnie skończy :P

Na pierwszy ogień idzie produkt, który można dostać w każdym spożywczym czy supermarkecie, a bez którego nie wyobrażam sobie dnia.

KAWA <3

środa, 26 listopada 2014

Akademik

No i w końcu, obiecane lata temu, zdjęcia z akademika.

Tak sprzątałam, że wysprzątałam do zera.
W takim stanie był pokój jak przyjechałam.

Enjoy.

1. Pokój

Centrum zarządzania i oczywiście kawa na pierwszym planie.



















Przedpokój z kuchnią.


Łóżko, tak tak na dzień dobry bez materaca.

sobota, 15 listopada 2014

Absurdy Japonii - Shichi-Go-San

Dziś obchodzone jest japońskie święto shichi-go-san (七五三, pol. siedem-pięć-trzy).
Jest jednym z rytuałów przejścia i obchodzone jest przez dzieci w wieku 3., 5. i 7. lat.
Zainteresowanych odsyłam na wikipedię lub tu.

Święto jak święto, nie ma się czym zachwycać.
No tak. Ale jesteśmy w Japonii więc można się spodziewać, że Japończycy coś odstawią...
No i oto proszę.

W wczorajszych porannych wiadomościach widzę mniej więcej to:

(źródło)

Dziewczynka ubrana w tradycjne dla tego święta kimono, a obok niej ubrane również w tradycyjne dla tego święta kimona pieski.
I nie, nie są one ubrane tylko dla zabawy. Otóż 3., 5. i 7. letnie pieski, a także wszystkie inne zwierzątka, również od niedawna mogą uczestniczyć w tym obrzędzie! (pan z telewizora za przykład podał też papugi...)
W coraz większej liczbie świątyń organizowane są specjalne ceremonie wyłącznie dla zwierząt.

Kapłan podczas obrządku, właściciele i ich pieski (źródło)































Po całej imprezie (albo przed, nie wiem jak to tu działa) można wybrać się do specjalnego fotografa, który uwieczni święto naszego pupila.

Podczas sesji u fotografa (źródło)

Ile kosztuje cała zabawa? Nie mam pojęcia, ale pan podał cenę takiego robionego na zamówienie kimona dla pupila.
60000 jenów.
60000 jenów........... (zaokrąglając jakieś 2000 zł)

Pet business ma się tu świetnie!


Mnie strzeli

Przyznaję się bez bicia, że blog jest martwy. Głównie dlatego, że mój cały czas pochłania życie tutaj.



Przez te parę miesięcy jednak produkowałam intensywnie posty na androidowej aplikacji bloggera, by je w wolnej chwili w końcu uporządkować, ładnie zedytować i wrzucić online.
I co?
Podczas ostatniej autosynchronizacji wszystko poszło w kosmos.


Zniknęły moje godziny pisania podczas jazdy metrem... Całe szczęście zdjęcia są, więc przynajmniej część wpisów uda mi się mam nadzieję odtworzyć...

W każdym razie zacznę od końca.

niedziela, 11 maja 2014

A uczelnia wygląda tak

Dzisiaj parę słów o uczelni, poprzetykanych zdjęciami. I trochę gorzkich żali.

Kampus jest naprawdę ładny (i zadbany), chociaż chyba mniejszy niż UW (albo tylko takie mam wrażenie, bo budynki ciaśniej upakowane). Mało w nim może japońskości - w końcu uczelnia założona przez misjonarza z Anglii, ale ma nawet stołówkę, która wg niektórych wygląda jak ta z Hogwartu (ciemno tam, więc nie ma zdjęcia, ale spróbuję jeszcze raz).
Kampus nr dwa (bo są dwa) jest ponoć jeszcze ładniejszy, ale póki co mnie tam nie wywiało.

(zdjęcia robione kalkulatorem)




Z tego co mówią Japończycy, to uczelnia dla studentów, których rodzice jedzą na śniadanie kanapki z 10000-jenowymi banknotami i wysyłają swoje dzieci na ową uczelnię celem nawiązania znajomości na przyszłość. Jeden z profesorów rzekł kiedyś na zajęciach, że student tej uczelni charakteryzuje się tym, że jest obwieszony markami bardziej niż choinka bombkami na święta. Mój wieczny nieogar nie zaważył, więc nie wiem czy to prawda, ale będziemy się baczniej przyglądać.




Panie Halinki z dziekanatu są niesamowicie uprzejme i nie ma rzeczy, której by nie pomogły załatwić. Jak niesie wieść gminna jednak, jak ktoś nie mówi po japońsku, to może się spodziewać bardziej swojskich klimatów. A na pewno mniej uśmiechów i trochę kłód pod nogi.
Jeśli chodzi o ilość formalności i szkoleń, na których obecność była od nas wymagana w czasie pierwszych tygodni adaptacyjnych, a ich celowość, to trochę mnie wbiło w ziemię. Wszystkie szkolenia były oczywiście przed rozpoczęciem roku akademickiego (dodatkowe wycieczki na uczelnie zawsze spoko). 
Moim ulubionym było szkolenie dotyczące jednego ze stypendiów. Zorganizowane oczywiście bladym świtem i trwające wg programu pół godzinny, które skróciło się do 15 minut. Jak wyglądało? Dokładnie tak:
pani prowadząca szkolenie: "Więc to jest formularz *na rzutniku*, który musicie podpisać co miesiąc. Na tym formularzu macie tabelkę z trzema kolumnami: data, imię i nazwisko, podpis. W kolumnie z datą wpisujecie aktualną datę, o np tak *pani wpisuje aktualną datę*. Obok macie kolumnę z imieniem i nazwiskiem, ja się nazywam tak-a-siak, więc wpisuję tu tak-a-siak, w ten sposób *pani wpisuje swoje imię i nazwisko, dalej wszystko na rzutniku*. Na końcu jest kolumna na podpisy, w której *uwaga! tego możecie się nie spodziewać!* musicie się podpisać. Ja to robię w ten sposób *pani się podpisuje*", kurtyna opada, nikt nie bije brawa.
Wiem, że na tym etapie "wtajemniczenia" w laponiologię, takie rzeczy nie powinny mnie dziwić. A tu proszę, surprajs.





Biblioteka, której akurat zdjęć nie mam, jest rewelacyjna. Poza setkami książek, których zdobycie w Polsce graniczy z cudem (mam chyba już zebraną 1/4 materiałów do pracy, przy dotychczasowym zerze to dość sporo x), mają automatyczny magazyn! Logujesz się na komputerze w bibliotece do systemu, wyszukujesz pozycję klikasz guzik "magazyn", drukujesz "paragon" (patrz zdjęcie) i idziesz odebrać do okienka książkę, która sama przyjechała z magazynu :D To właśnie jeden z tych momentów pt. huhuhuhu, Japonia <3 


poglądowy paragon, ten akurat dla książki w dostępie wolnym


I na koniec widok z 11 piętra.







Jak tylko posprzątam, to obiecuję w końcu wrzucić tour po "mieszkaniu".

sobota, 26 kwietnia 2014

Symulacje trzęsień ziemi i inne przyjemności

Tak, wiem.
Miesiąc jej już nie ma, a dopiero pierwszy post! I na dodatek nic nie pisze co się przez ten miesiąc działo! Co ona to ja nawet nie!

Także mieliśmy dziś szkolenie o pięknym tytule doświadczając katastrof. Zaprowadzono nas do centrum prewencyjnego, gdzie uczyliśmy się co robić w przypadku trzęsienia ziemi oraz pożaru.
Trochę chichów śmichów było, ale ogółem wszyscy nagle zapragnęli dać nogę z tego kraju jak najprędzej.
Na początek skierowano nas do sali z trzęsieniami. Jak (chyba?) widać na filmiku, należy chroniąc głowę (kark) schować się pod stół (w miejsce gdzie spadające z półek itp. rzeczy nas nie grzmotną). Niby wszyscy wiedzą co i jak, ale tylko trochę nami potrząsło i panika.



Symulowane trzęsienie ziemi miało 7 stopni w skali Richtera (dla przypomnienia - to z 2011 roku miało 9, a skala Richtera jest logarytmiczna).
Dla porównania symulacja trzęsienia z 1923 roku w regionie Kanto (8,3 w skali Richtera).





Następnie przenieśliśmy się do sali z pożarami, gdzie "graliśmy w grę" pt. ugaś pożar. Szkolenie dotyczyło rodzajów gaśnic w Japonii i ich użytkowania, a gra polegałana zlokalizowaniu źródła pożaru i prawidłowym jego ugaszeniu.




Ostatni na naszej trasie był zadymiony, ciemny pokój, z którego należało się wydostać przestrzegając zasad (zakryć usta i nos materiałem, wychodząc schylić się odpowiednio nisko, nie wybiegać w panice itp.). (niestety nie za wiele na filmiku widać)




Na do widzenia puszczono nam jeszcze filmik o trzęsieniu z 2011 roku i wręczono ulotki z wypunktowanymi informacjami co robić jak zatrzęsie.


Za następny post spróbuję się zabrać szybciej. Może już za 3 tygodnie!