niedziela, 11 maja 2014

A uczelnia wygląda tak

Dzisiaj parę słów o uczelni, poprzetykanych zdjęciami. I trochę gorzkich żali.

Kampus jest naprawdę ładny (i zadbany), chociaż chyba mniejszy niż UW (albo tylko takie mam wrażenie, bo budynki ciaśniej upakowane). Mało w nim może japońskości - w końcu uczelnia założona przez misjonarza z Anglii, ale ma nawet stołówkę, która wg niektórych wygląda jak ta z Hogwartu (ciemno tam, więc nie ma zdjęcia, ale spróbuję jeszcze raz).
Kampus nr dwa (bo są dwa) jest ponoć jeszcze ładniejszy, ale póki co mnie tam nie wywiało.

(zdjęcia robione kalkulatorem)




Z tego co mówią Japończycy, to uczelnia dla studentów, których rodzice jedzą na śniadanie kanapki z 10000-jenowymi banknotami i wysyłają swoje dzieci na ową uczelnię celem nawiązania znajomości na przyszłość. Jeden z profesorów rzekł kiedyś na zajęciach, że student tej uczelni charakteryzuje się tym, że jest obwieszony markami bardziej niż choinka bombkami na święta. Mój wieczny nieogar nie zaważył, więc nie wiem czy to prawda, ale będziemy się baczniej przyglądać.




Panie Halinki z dziekanatu są niesamowicie uprzejme i nie ma rzeczy, której by nie pomogły załatwić. Jak niesie wieść gminna jednak, jak ktoś nie mówi po japońsku, to może się spodziewać bardziej swojskich klimatów. A na pewno mniej uśmiechów i trochę kłód pod nogi.
Jeśli chodzi o ilość formalności i szkoleń, na których obecność była od nas wymagana w czasie pierwszych tygodni adaptacyjnych, a ich celowość, to trochę mnie wbiło w ziemię. Wszystkie szkolenia były oczywiście przed rozpoczęciem roku akademickiego (dodatkowe wycieczki na uczelnie zawsze spoko). 
Moim ulubionym było szkolenie dotyczące jednego ze stypendiów. Zorganizowane oczywiście bladym świtem i trwające wg programu pół godzinny, które skróciło się do 15 minut. Jak wyglądało? Dokładnie tak:
pani prowadząca szkolenie: "Więc to jest formularz *na rzutniku*, który musicie podpisać co miesiąc. Na tym formularzu macie tabelkę z trzema kolumnami: data, imię i nazwisko, podpis. W kolumnie z datą wpisujecie aktualną datę, o np tak *pani wpisuje aktualną datę*. Obok macie kolumnę z imieniem i nazwiskiem, ja się nazywam tak-a-siak, więc wpisuję tu tak-a-siak, w ten sposób *pani wpisuje swoje imię i nazwisko, dalej wszystko na rzutniku*. Na końcu jest kolumna na podpisy, w której *uwaga! tego możecie się nie spodziewać!* musicie się podpisać. Ja to robię w ten sposób *pani się podpisuje*", kurtyna opada, nikt nie bije brawa.
Wiem, że na tym etapie "wtajemniczenia" w laponiologię, takie rzeczy nie powinny mnie dziwić. A tu proszę, surprajs.





Biblioteka, której akurat zdjęć nie mam, jest rewelacyjna. Poza setkami książek, których zdobycie w Polsce graniczy z cudem (mam chyba już zebraną 1/4 materiałów do pracy, przy dotychczasowym zerze to dość sporo x), mają automatyczny magazyn! Logujesz się na komputerze w bibliotece do systemu, wyszukujesz pozycję klikasz guzik "magazyn", drukujesz "paragon" (patrz zdjęcie) i idziesz odebrać do okienka książkę, która sama przyjechała z magazynu :D To właśnie jeden z tych momentów pt. huhuhuhu, Japonia <3 


poglądowy paragon, ten akurat dla książki w dostępie wolnym


I na koniec widok z 11 piętra.







Jak tylko posprzątam, to obiecuję w końcu wrzucić tour po "mieszkaniu".

2 komentarze:

  1. Ładnie tam macie. Wygląd kampusu może budzić zdziwienie jak Tokyo Station z zewnątrz.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jak tylko posprzątam, to obiecuję w końcu wrzucić tour po "mieszkaniu"."

    Przeszlo dwa miesiace a mieszkanie nadal nie posprzatane...

    OdpowiedzUsuń